W zeszłym roku Australia hucznie obchodziła czterdziestolecie Opery w Sydney. Po kilku okazałych bankietach i napuszonych przemówieniach oficjeli przyszedł też czas na reprinty archiwaliów i nowe publikacje. Jedna z nich, „Jørn Utzon: Drawings and Buildings”, wydana w grudniu przez Princeton Architectural Press, w ciągu ostatnich czterech miesięcy zdobyła sobie w anglosaskim świecie architektury dużą popularność.
Wszystko zapewne za sprawą uniwersalnego i tragicznego charakteru historii gmachu opery. Tom zredagowany przez Michaela Asgaard Andersena to coś więcej niż monografia i trudno było by oczekiwać, że badacze poprzestaną na podręcznikowej analizie. Historia architekta i jego dzieła dotyczy bowiem nie tylko tego, jak budowało się w XX wieku wielką architekturę, ale głownie rozdarcia między idealistyczną, poetycką wizją twórcy, a gorzką prozą życia.
Sydney stroszy piórka
Historia Opery w Sydney zaczyna się zaraz po II wojnie światowej, kiedy prężnie rozwijające się miasto stara się tworzyć swój nowy wizerunek. Ratusz przeznacza pod inwestycje zaniedbane tereny industrialne, przeprowadza – z dużym powodzeniem – zbiórki pieniężne i loterie. Prestiżu przedsięwzięciu ma dodać międzynarodowy charakter konkursu na projekt gmachu. Wygrywa go w 1957 Duńczyk: Jørn Utzon. Decyzji towarzyszy atmosfera skandalu i przez kilka miesięcy nie cichną kąśliwe uwagi australijskich architektów. Utzon przesłał do Sydney jedynie rysunki i koncepcyjne szkice, a mimo to wygrał z ponad 200 rywalami prezentującymi dopracowane koncepcje.
Jørn Utzon i duch nowoczesności
Kim był Utzon? Syn bogatego rzemieślnika tworzącego jachty dla duńskiego bogatego mieszczaństwa dorastał w spokojnej, pozytywnej atmosferze tryumfującego modernizmu. Skandynawia lat ’30 przeżywała zachłyśnięcie nowoczesnością, higieną, nowym myśleniem o komforcie życia i architekturze. Utzon dorastał wśród modernistycznego designu i już jako nastolatek był angażowany przez ojca do budowy modeli i rysowania wykrojów stolarskich.
Architektoniczna kariera potoczyła się szybko. Przez uniwersytet i lokalne pracownie Utzon wpadł pod skrzydła samego Franka Wrighta. W 1950 roku, w wieku trzydziestu dwóch lat otworzył własne studio w Kopenhadze i stopniowo zbierał coraz ciekawsze zamówienia. Kiedy w 1957 wygrywa konkurs na gmach opery nie podejrzewa zapewne że właśnie zaczyna się koszmar.
Nad projektem Utzon pracuje przez prawie dwa lata. Do koncepcji żagli, która błyskawicznie spotkała się z entuzjazmem Australijczyków, muszą dojść konkretne rozwiązania wnętrz i akustyki sal widowiskowych. Utzon skupia się jednak cały czas na detalach łupin i ustawicznie przesuwa deadline’y na ostateczne projekty dolnych kondygnacji.
Lekcja Utzona powtarza się w świecie architektury przez cały wiek XX. Z polskich marzycieli wystarczy wymienić tych największych: Oskara Hansena (przypomnianego niedawno w serii reportaży Filipa Springera) i Jerzego Sołtana (który nadal niestety czeka na swojego biografa). Ilu by nie było tych błędnych rycerzy, gdziekolwiek by żyli i jakimi niuansami różniłyby się ich historie, zawsze w centrum ich historii leży rozdarcie między ideą, a formą. Rozdźwięk między poetycka wizją, a prozą życia. Opór ( finansowy, polityczny, czy technologiczny), który uniemożliwia przełożenie projektu na realny gmach, zawsze wraca jak refren tych biografii.
Historię opery Utzona zamyka smutny obrazek. Dzieło, które widział on ostatecznie jako porażkę, jako nieudanego, koślawego giganta, postrzega się dziś jako ikonę. Żagle opery rozwijają się na pocztówkach i pamiątkach z Australii. Błyskawicznie stają się jedną z turystycznych klisz kraju. Utzon do końca życia będzie mówił jednak o gmachu, jako o „prawie udanym” i „prawie zbudowanym”.
W książce „Jørn Utzon: Drawings and Buildings”, jak i w innych publikacjach związanych z czterdziestymi urodzinami opery, znajdziemy dlatego nie tylko summę wiedzy o budynku i jego twórcy, ale również próbę (czy raczej: liczne próby) określenia źródeł porażki/sukcesu. Dzieło architektury nie jest rozumiane tylko jako obiekt, który można podpisać lakonicznie, jak obraz w muzeum, ale raczej jako archeologiczny ułamek, który domaga się wpisania w narrację.
Droga przez mękę
Wreszcie w 1959 rusza budowa. Australijscy inżynierowie nie są oswojeni ze technikami użycia żelbetonu na tak szeroką skalę. Wykroje białych żagli budzą wątpliwości nie tylko budowniczych, ale i materiałoznawców. Trudności techniczne i korekty wprowadzane po czasie doprowadzają do przesunięć w budżecie. Szybko stało się jasne, że planowany czas ukończenia opery w roku 1965 jest mrzonką. Stosunki Utzon z Australijczykami stają się z każdym miesiącem coraz bardziej napięte, a wizyty w ratuszu i na budowie są ciągiem skarg i wypomnień. Architekt ostatecznie opuszcza wyspę w 1966, a budowę przejmują Australijczycy. Przecięcie wstęgi nastąpi dopiero na początku lat ’70. Utzon oglądając fotografie zrobione po zakończeniu budowy jest załamany. Po jego wyjeździe zmieniono radykalnie sposób doboru materiałów. Opera, choć z daleka wygląda imponująco – z bliska ujawnia fuszerki.
Don Kichote
Kim jest Jørn Utzon dzisiaj? Niewątpliwie jest czymś więcej niż twórcą jednego budynku, choć pozostałe realizacje pozostają w cieniu. Utzon jest raczej figurą historii, niż architektem, którego da się zamknąć w encyklopedycznej notatce: urodził się/zmarł. Jest legendą i mitem.
Sylwetka błędnego rycerza, samotnego renegata, na którego oczach partaczy się arcydzieło to stałe figury pojawiające się w biografiach Duńczyka (Amerykanie do zespołu ról architekta dopiszą jeszcze mędrca Kenobi i Luca Skywalkera…).
Archiwalne fotografie z budowy TUTAJ
Fotografie: Pedro Szekely, Los Angeles, Wikimedia Commons
Grafiki i szkice Utzona: New South Wales Government State Records
Komentarze
Architectu moderuje komentarze do ułatwiania świadomej, merytorycznej, cywilnej rozmowy. Obraźliwe, bluźniercze, autopromocyjne, wprowadzające w błąd, niespójne lub nietypowe komentarze zostaną odrzucone. Moderatorzy pracują w godzinach pracy i akceptują tylko komentarze napisane w języku polskim.