Archipelag Utopii: brutalizm w Polsce

Archipelag Utopii: brutalizm w Polsce

Superjednostka w Katowicach, foto. Kasper Pfeifer

W surowych, betonowych bryłach architekci chcieli uwidocznić nadchodzący wspaniały świat. I choć środki, którymi się posługiwali, nieraz zdawały się być ślepą uliczką, bezcelowym eksploatowaniem granic formy, to przyświecająca im idea z zasady wiązała się ze wspólnotowością. Dla twórców późnego modernizmu pojedynczy człowiek przestał być adresatem architektury, stało się nim społeczeństwo, a mówiąc dokładniej, społeczeństwo przyszłości.

Architektura surowego betonu

Choć brutalizm trudno uznać za ruch jednorodny, to organizacja życia zbiorowego oraz stosunków łączących jednostkę ze wspólnotą w większości regionów traktowana była jako fundament architektury odważnej. Utopistyczne idee budownictwa społecznego bodaj najsilniej objawiły się w granicach Bloku Wschodniego. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, gdzie brutalistyczna architektura, wyrażając stabilność rządu federalnego, często towarzyszyła siedzibom instytucji państwowych (np. Government Service Center w Bostonie, Geisel Library w San Diego), Europy Zachodniej, w której często odchodzono od idealistycznej tradycji planowania wspólnotowego na rzecz masowego, antyspołecznego budownictwa mieszkalnego (np. Robin Hood Gardens w Londynie, Cité des 4000 w La Courneuve pod Paryżem). W Polsce, Związku Radzieckim i innych krajach socjalistycznych brutalizm ponad wszystko traktowany był jako ilustracja przyszłego szczęścia, przestrzenny argument na to, że powszechna równość i wolność to nie mrzonki, a rzeczywistość, która nadchodzi. Na wschód od żelaznej kurtyny, wraz z realizacją socmodernistycznych założeń, próbowano więc stworzyć „nowego człowieka”. „Nową wspólnotę”, której egalitarna i antyelitarystyczna struktura miała znaleźć odzwierciedlenie w architekturze. Warto dodać – architekturze, która do dziś powszechnie występuje w świadomości Polaków jako symbol radzieckiego imperializmu i którą zwykło się krytykować za „szarość”, niefunkcjonalność i brak skali ludzkiej.

O tym, że realizowaniu pierwszych brutali w Polsce towarzyszył społeczny entuzjazm, powszechne poczucie ulgi oraz głosy uznania płynące ze środowiska architektów i urbanistów, zdają się dziś pamiętać jedynie znawcy tematu. Dość powiedzieć, że brutalizm w Polsce pojawił się po śmierci Stalina wraz z odwilżą gomułkowską jako skutek liberalizacji polityki kulturalnej. Porzucono wówczas socrealistyczną produkcję architektury, umożliwiając twórcom artykulację emocji oraz nieskrępowane korzystanie z dowolnych środków wyrazu, słowem – uwolniono ich spod jarzma teorii architektury „narodowej w formie i socjalistycznej w treści”. Oprócz rozumianej w ten sposób wolności, brutalizm w Polsce przyniósł świeżość i nadzieję, pozwalał na eksperymenty, na zbudowanie nowego stylu od podstaw oraz – zgodnie z postulatami przedwojennej awangardy – na zaprojektowanie przyszłości i podjęcie próby przeobrażenia społeczeństwa tak, by zamiast zbioru konkurujących ze sobą jednostek stanowiło harmonijną wielość. Co prawda twórcy socrealistyczni także byli wierni niektórym z tych idei, jednak to dopiero wejście na scenę architektury surowego betonu, wyrwało je z objęć historyzmu. Odwilż i wynikające z niej dowartościowanie swobody otworzyło architektom szlak wiodący na archipelag Utopii.

Jeden z pawilonów na Osiedlu Grunwaldzkim, foto. Kasper Pfeifer

Kompromisy

Choć twórcy wierzyli, że dzięki architekturze można zaprojektować idealne społeczeństwo, to ze względów finansowych i technicznych realizacje ich ambitnych planów niejednokrotnie bądź to stawały pod znakiem zapytania, bądź zmuszały do zawierania trudnych kompromisów. Obok utopizmu, skłonności do twórczego reinterpretowania wzorców wypracowanych na zachodzie (kiedy gwiazda „kapitalistycznego” brutalizmu zaczynała zachodzić, w socjalistycznej Polsce dopiero nadchodził jego okres bohaterski), to właśnie konieczność rezygnowania z idealizmu na rzecz rozwiązań możliwych należałoby uznać za jedną z jego najważniejszych cech.

Takimi słowami można opisać choćby monumentalną Superjednostkę w Katowicach. Mimo prostej, kubicznej bryły – zdawałoby się, konstrukcji przejrzyście przetłumaczonej na język wartości estetycznych – budynek zaprojektowany pod koniec lat 60-tych XX w. przez Mieczysława Króla cechuje bogactwo i zagęszczenie znaczeń. Superjednostka zapewnia dominację zabudowy mieszkaniowej w centrum stolicy Śląska, zaś prostota założenia sprawia, że nic nie jest w stanie zakwestionować jej panowania nad kontekstem. Superjednostka miała symbolizować równość oraz rewolucyjną pogardę dla hierarchii. Mieczysławowi Królowi chodziło o to, by ludową codzienność oraz życie rodzinne i wspólnotowe podnieść do rangi pomnika. Stojąc w samym sercu robotniczego miasta, ta imponująca realizacja po dziś dzień manifestuje „nowy porządek” w sposób, w który go sobie niegdyś wyobrażano. Porządek w którym to społeczeństwo byłoby wywyższone, a nie – jak miało to miejsce w miastach Zachodu i jak współcześnie ma to miejsce w Polsce – usługowo-handlowe molochy i korporacyjne wieże.

W związku z ideami wspólnotowości i egalitaryzmu, Superjednostkę przemyślano, by była czymś więcej niż tylko maszyną do mieszkania. W zamyśle architekta katowicki blok miał być maszyną społeczną, przestrzenią, która wymuszałaby na lokatorach tworzenie pogłębionych relacji i która, zamiast poczucia obcości, prowokowałaby bliskość i zaufanie. Wystarczy wspomnieć, że na etapie wstępnego projektu żadnego z mieszkań nie wyposażono w kuchnie. Zgodnie z planami Króla mieszkańcy mieli jadać razem we wspólnej stołówce ulokowanej na jednym z ostatnich pięter. Ponadto, na poziomie technicznym miały znajdować się: przychodnia, sklepy, świetlice i punkty rozrywkowe, a na dachu – ogrody. Mieczysław Król, podobnie jak Le Corbusier w przypadku marsylskiej Unité d'habitation, chciał powołać do życia społeczność zamkniętą i zżytą, wspólnotę, która byłaby skoncentrowana przede wszystkim na sobie.

Superjednostka w Katowicach, foto. Kasper Pfeifer

Nie mniej ambitne plany miała Jadwiga Grabowska-Hawrylak, autorka Osiedla Grunwaldzkiego we Wrocławiu. Na początku lat 70-tych ubiegłego wieku architektka stanęła przed zadaniem wypełnienia w centrum Wrocławia potężnej pustki powstałej jeszcze u schyłku II wojny światowej. I choć Grabowskiej-Hawrylak nie udało się w pełni zrealizować swojego planu, to jej praca zaowocowała powstaniem świetnej i odważnej architektury, można powiedzieć, policzka wymierzonego powszechnemu smakowi – próby zrealizowania w centrum jednego z największych polskich miast utopistycznej wizji miasta-ogrodu. W przeciwieństwie do Króla, Grabowska-Hawrylak zdecydowała się na wybór formy bardziej otwartej. Projektując pawilony usługowe oraz budynki infrastrukturalne u stóp sześciu punktowców, zdecydowanym gestem uwolniła mieszkańców założenia od klaustrofobicznego ścisku. Mieszkania na wrocławskim Manhattanie miały być jasne i – dzięki roślinom – pełne życia. W fazie projektowej zakładano bowiem, że każdy z wieżowców będzie platformą pod ogrody pnące. Ich dachy, podobnie jak w przypadku Superjednostki, miały zaś wyznaczać przeznaczoną dla mieszkańców przestrzeń rekreacyjną.

Osiedle Grunwaldzkie we Wrocławiu,
foto. Kasper Pfeifer

Niestety, na etapie budowy Grabowska-Hawrylak napotkała na liczne problemy finansowe oraz formalne. Realizując awangardowe osiedle, korzystano z najtańszych materiałów. W efekcie, choć początkowo Osiedle Grunwaldzkie zachwycało i przyciągało turystów, to już po kilku latach biały beton, który miał kontrastować z niezrealizowanymi również ogrodami, zaczął korodować, ciemnieć i pękać. Dobrym przykładem na bolączki polskiej architektury utopistycznej tego okresu mogą być problemy z wyposażeniem wrocławskich punktowców w okna. Otóż, podczas budowy okazało się, że ze względu na panujące w Polsce przepisy standaryzacyjne nie udało się pozyskać ram w kształcie zaokrąglonych form elewacji. Zmusiło to architektkę do improwizacji – skorzystano z dostępnych w fabrykach okien prostokątnych i dopiero na nie nałożono ekspresyjne, betonowe profile.

Osiedle Grunwaldzkie we Wrocławiu, foto. Kasper Pfeifer

Ikony

Postawmy pytanie: co z efektami pracy architektów, którzy, nie natrafiając na ograniczenia finansowe, mieli szczęście zrealizować swój projekt zgodnie z pierwotnymi założeniami?

Podczas budowy Spodka, ulokowanej w sąsiedztwie Superjednostki hali widowiskowo-sportowej, zespół architektów w osobach Macieja Ginwonta i Macieja Krasińskiego otrzymał od zleceniodawcy bezgraniczne wsparcie finansowe. Ich projekt spodobał się władzom Katowic do tego stopnia, że, wbrew pierwotnym planom wybudowania hali na peryferiach, zdecydowano o ulokowaniu jej na głównej osi urbanistycznej miasta. W tym wypadku nie było więc mowy o kompromisach – intencjonalnie budowano obiekt, który miał stać się symbolem.

Dlatego też przy realizacji Spodka pierwszy raz w historii na taką skalę zastosowano system tensegrity polegający na samonaprężającym się na układzie cięgien – stalowych lin – i sztywnych zastrzałów. Elewację pokryto azbestowo-cementową łuską. By zaś nawiązać do górniczego charakteru regionu, detale oraz towarzyszące hali obiekty małej architektury wykonano z kruszywa i kamieni. Futurystyczna bryła Spodka w udany sposób zdynamizowała zabudowę w śródmieściu Katowic, a jej korespondencja z Superjednostką do dziś, mimo prób przeorientowania głównej osi miasta, pełni rolę dominanty przestronnego centrum.

Spodek błyskawicznie stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych budynków w Polsce. Dziś, mimo że wciąż jest ceniony przez mieszkańców i z powodzeniem spełnia swoje funkcje użytkowe, to jednak zatracił swoje znaczenie symboliczne. Wszak w momencie powstania, sąsiadując z budynkiem zaprojektowanym przez Mieczysława Króla, zdawał się uprawdopodobniać nadchodzącą utopię – skoro zakładano, że przyjdzie to, o czym dziś nie ośmielamy się nawet marzyć, skoro (między innymi dzięki architekturze) miała zostać ustanowiona rzeczywistość, w której wszyscy będą równi, to dlaczego podróż wykraczająca poza nasz świat miałaby być niemożliwa? W tym kontekście napis: "Nasze serca myśli czyny tobie socjalistyczna ojczyzno", do 1994 roku mieszczący się na dachu Superjedostki, zdawał się przekonywać, że choć czeka nas trud, prędzej czy później sięgniemy gwiazd.

kasspodek_optimized
Katowicki Spodek, foto. Kasper Pfeifer

Z punktu widzenia władz PRLu, oprócz kreślenia odważnych wizji przyszłości, budując, należało określić także swój stosunek do przeszłości. Innymi słowy, droga radykalnego zerwania z tradycją nie mogła być wybrukowana kamieniami pochodzącymi z rozebranych katedr. Poważanie tego, co przeszłe, stał się więc punktem wyjścia dla założeń projektowych jednego z najbardziej oryginalnych polskich brutali. Hotel Forum w Krakowie miał zostać emblematem nowoczesności w mieście żyjącym historią. Od początku planowano ulokować go naprzeciw Wawelu, dawnej siedziby polskich królów tak, by polemizował z zamkiem kojarzonym powszechnie jako symbol minionej potęgi. Przed architektem Januszem Ingardenem stało więc zadanie wyjątkowe – za pomocą nowatorskiej bryły uszanować wielką przeszłość, wyrażając przy tym aspiracje ówczesnej władzy. Skutkiem tego założenia, nieopodal Wawelu powstała oryginalna, rzeźbiarska struktura. I choć ta odważna, „kosmiczna” forma wchodziła w polemikę z kontekstem, nie przytłaczała, a dzięki oparciu konstrukcji na filarach, nie zasłaniała zamku z poziomu ulicy. Przeciwnie, Ingardenowi udało się stworzyć przemyślaną architekturę, ekspresyjną i pełną lekkości. Sprawiło to, że pomimo swojego rozmachu Hotel Forum skutecznie dialogował z Wawelem.

W momencie otwarcia Hotel Forum był najnowocześniejszym budynkiem tego typu w Polsce i prawdopodobnie pierwszym obiektem „skomputeryzowanym”. Wyposażono go między innymi w takie udogodnienia jak automatycznie spłukiwane toalety, drzwi na fotokomórkę czy elektryczne rolety. Krakowski hotel powstał jednak już po okresie bohaterskim polskiego brutalizmu (oddano go do użytku na przełomie lat 1988 i 1989), w czasach, gdy jednoznaczne, egalitarne idee zaczęły ulegać rozmyciu. Trudno zatem powiedzieć, by w jakikolwiek sposób spełniał on założenia architektury społecznej. Nie przypadkiem jest to także symboliczna data końca przemyślanej urbanistyki w Polsce, gdzie po upadku Bloku Wschodniego o sposobie planowania miast zamiast urbanistów zaczęli decydować deweloperzy.

Zrozumieć soc-brutalizm

Niestety, ze względu na antykomunistyczną politykę pamięci, wyburzono w Polsce wiele zabytków socmodernizmu. Pośród zniszczonych budynków znajdowały się takie perły jak warszawski Supersam czy brutalistyczny dworzec kolejowy w Katowicach. A jednak, mimo resentymentu, w ostatnich kilku latach architektura późnego modernizmu przeżywa w Polsce odrodzenie – Polacy, bogatsi o doświadczenie „nowego budownictwa” w postaci grodzonych, antyspołecznych osiedli, coraz chętniej wracają do tak zwanej wielkiej płyty. Socjalistyczne osiedla, dzięki przemyślanym rozwiązaniom i nastawieniu na wspólnotę jako na modelowego użytkownika, znów stają się modne i zadbane.

Nie licząc kilku wyjątków, ten wskrzeszony entuzjazm dotyczy jednak wyłącznie założeń mieszkaniowych, a takie ikoniczne budynki jak choćby krakowski Hotel Forum wciąż są zagrożone wyburzeniem, gdyż nowy właściciel posesji dąży do tego, by w jego miejscu zrealizować osiedle w najgorszym stylu deweloperskiego middle class. Wiele wskazuje na to, że czeka go los, który niespełna dekadę temu spotkał dworzec w Katowicach. Popularny Brutal, jak nazywali go katowiczanie, był jednym z najciekawszych i najbardziej wartościowych socmodernistycznych zabytków w Polsce. Zastąpiła go, jako symbol czasów nieobarczonych utopizmem, dworco-galeria, typowe dla nowoczesnego braku planowania centrum handlowo-przesiadkowe. Co ciekawe, katowicki Brutal otrzymał kolejne życie – jak odkryli internauci, zastosowane w nim rozwiązania zostały z powodzeniem skopiowane w Chinach – w Taiyuan w prowincji Shanxi w 2014 roku oddano do użytku dworzec kolejowy głęboko inspirowany nieistniejącym już budynkiem z Katowic.

Wbrew wszystkiemu, brutalistycznych zabytków w Polsce nikt nie łączy już z niesamowitą atmosferą uwolnienia wolności twórczej, która towarzyszyła im na etapie budowy. Mało kto widzi w nich architekturę marzeń, próbę zaaranżowania przyszłości, w której nie byłoby hierarchii czy po prostu architekturę protestu wymierzonego w sztywny gorset socrealizmu. Mimo niedawnych remontów takich obiektów jak Spodek, Superjednostka czy Osiedle Grunwaldzkie, wiele przykładów brutalizmu w Polsce należy uznać za zagrożone. Budynki te w najlepszym wypadku są porzucane, w najgorszym – zastępowane przez komercyjne realizacje. Być może to ostatni moment, żebyśmy podjęli próbę zrozumienia soc-brutalizmu, zaczęli myśleć o nim jako statku, który podążając szlakiem wiodącym do Nowego Świata, rozbił się o skały jednej z wysp archipelagu Utopia.

Więcej zdjęć autora na jego profilu TUTAJ

Udostępnij wpis

Komentarze
Architectu moderuje komentarze do ułatwiania świadomej, merytorycznej, cywilnej rozmowy. Obraźliwe, bluźniercze, autopromocyjne, wprowadzające w błąd, niespójne lub nietypowe komentarze zostaną odrzucone. Moderatorzy pracują w godzinach pracy i akceptują tylko komentarze napisane w języku polskim.
comments powered by Disqus
Newsletter Architectu
Otrzymuj informację o nowych wpisach, produktach, wywiadach.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce lub konfiguracji usługi.